Wstęp

Wyszedłem na korytarz i mój kolega z pracy Jarek w rozmowie telefonicznej zapytany, gdzie jest, odpowiedział bez wahania: No przecież w pracy, bo praca jest moim życiem :)

Wiem, że było w tym sporo żartu, ale słowa wypowiedziane przez tego niezwykłego człowieka, fenomenalnie wpisują się we wstęp do artykułu. Artykułu, którego celem jest pokazanie roli funkcji szczęścia w zakresie motywacji, oraz tego, jak, biorąc pod uwagę te informacje, tworzyć zespoły lub zmieniać ich kompozycje z biegiem czasu.

Ważne pytanie

“ wystarczy, że odpowiesz sobie na jedno zajebiście, ale to zajebiście ważne pytanie – co lubię w życiu robić? A potem zacznij to robić.”

Parafrazując cytat pochodzący z filmu “Chłopaki nie płaczą”, można by wykorzystać tę frazę i zapytać: co daje Ci szczęście?

Pytanie zarazem proste i trudne. Pytanie, na które niektórzy szukają odpowiedzi przez lata. Można by nawet rzec w ujęciu filozoficznym, że gonimy za odpowiedzią na to pytanie przez całe życie, czasami nie znajdując odpowiedzi.

Ja jednak nie chcę skupiać się na filozofowaniu, a na tym, by wiedza z tego wynikająca, stała się użyteczna.

Zacznijmy od podstaw.

Dlaczego jest ważne, by wiedzieć, co daje Ci szczęście?

Zrozumienie, co daje mi szczęście, jest istotne, by odpowiednio precyzyjnie skonstruować komunikat w zakresie oczekiwań. By móc powiedzieć “potrzebuję tego i tego, nie lubię tego rodzaju zadań. Potrzebuję móc prowadzić praktyki i pracować z talentami, by czuć się szczęśliwy”.

Jeśli Ty i firma macie współpracować długoterminowo, lider musi móc zbudować możliwości rozwojowe i zadania zbieżne z Twoją funkcją szczęścia. W innym wypadku to bardziej kontrakt najemnika, szybko się zmęczysz i wypalisz.

Czyli - z matematycznego punktu widzenia ilość przecięć, punktów styku pomiędzy Twoją funkcją szczęścia, a funkcją firmy (realizacja celów, strategie etc) powinna być maksymalnie duża.

Wpływa to wtedy pozytywnie na Twoją motywację, ale i na cały zespół. Z perspektywy lidera wpływa to pozytywnie na motywację osoby, współpracę w zespole, budowanie kultury organizacyjnej i jakiekolwiek formy społeczności będącej czymś więcej niż zbiorem pracowników.

Idealny przypadek, to gdy Twoja funkcja szczęścia jest zbieżna z wartościami organizacji, ale tu już chyba chcę za dużo :)

Szczęście jako problem optymalizacyjny

Mamy tutaj bardzo ciekawe zadanie optymalizacyjne, które bierze pod uwagę 3 czynniki (zminimalizowałem ilość czynników, by ułatwić sobie tłumaczenie):

  • Funkcja szczęścia prywatna
  • Funkcja celów zespołu/projektu — nazwijmy ją lokalną
  • Funkcja celów firmy — nazwijmy ją funkcją globalną

I tu się pojawia kolejna rzecz: co optymalizujesz, to dostajesz.

Jeśli optymalizujemy tylko funkcję globalną, to marginalizujemy potrzeby projektów oraz pracowników. Długoterminową konsekwencją takiego zjawiska może być to, że odchodzą pracownicy i klienci, o których nie dbamy.

Jeśli optymalizujemy tylko funkcję lokalną to zaniedbujemy rozwój firmy oraz pracowników, co może doprowadzić w ostateczności do ich odejścia, lub utraty przewagi konkurencyjnej na rynku.

Jeśli optymalizujemy tylko funkcję szczęścia pracowników … to nie wróżę tej firmie dłuższego bytowania na rynku, chyba, że jej model biznesowy to zarabianie na szczęściu pracowników ;)

Dlatego idealny stan - nazwijmy go optimum (sweet spot) - to maksymalizacja punktów przecięcia tych 3 funkcji, biorąc pod uwagę, że to zadanie nietrywialne.

Przy dużych organizacjach nawet bym rzekł, że jeśli ilość punktów przecięć będzie większa niż 65% (mierzona np: w ilość h spędzonych w zakresie zadań stycznych do ilości h ogółem) to jest to duży sukces.

Przyjrzyjmy się więc funkcji szczęścia bliżej.

Funkcja szczęścia — opowiem Ci historię mego życia

Na początku mojej kariery było mi wstyd, że nie daję z siebie więcej. Że wychodząc z pracy, nie rozwijam się tak, by pomóc firmie się rozwijać.

To z biegiem czasu się zmieniło. Spędzałem weekendy w pracy, pracując nad pozyskaniem klienta. Wychodziłem z pracy i kombinowałem, jak można by poprawić to i tamto.

Potem przyszły kryzysy, frustracja przez brak ciekawych projektów, docenienia, etc. Awanse i podwyżki dawane innym osobom, kryzys egzystencjalny, … No pełna gama nieszczęść i to wszystko w jednej firmie, w której pracuję już od 12 lat.

Teraz jestem bogatszy o doświadczenia. Wiem, że sporo z tych rzeczy to mój błąd, a na pewno większość leżała w zakresie mojej odpowiedzialności.

Teraz mam rodzinę, lubię wracać do domu, gdzie czekają na mnie dwie najważniejsze kobiety w moim życiu: moja żona i córka lub córka i żona :) Zależy od dnia :)

Funkcja szczęścia zmienia się z czasem

Funkcja szczęścia zmienia się z biegiem czasu. Różne rzeczy są ważne na różnym etapie i to, w jaki sposób przesuwasz się pomiędzy różnymi etapami, jest zależne od Ciebie w głównej mierze.

Inni mogą próbować Ci „pomóc”, ale tylko od Ciebie zależy, czy tę pomoc przyjmiesz.

Ja doświadczyłem tego w jednym miejscu, ty możesz w kilku, ale jeśli tego nie przepracujesz, to może być to powtarzający się motyw :)

Jeśli będziesz w miejscu, gdzie nikt nie zadba o to, by to, co się dzieje w firmie było zbieżne (punkty styku) z tym, co się dzieje lokalnie lub globalnie (z większym akcentem na to, byś to Ty zadbał* o to), to będziesz po prostu sfrustrowan*, nieszczęśliw*, wkurzon* lub zbuntowany (w domyślę zmotywowan* przez zmianę — negatywna motywacja).

Możesz też to spowodować, że zaczniesz funkcjonować w tej samej firmie, ale grać w nieco inną grę, by maksymalizować Twoje korzyści, biorąc pod uwagę Tylko (lub przede wszystkim) swoją funkcję szczęścia.

Ustal, co daje Ci szczęście?

To jest pierwszy krok. Trudny krok, ale bardzo ważny.

Problem w tym, że na początku kariery ciężko Ci będzie na to pytanie odpowiedzieć. Nie jestem pewny czy ludzi, którzy precyzyjnie to wiedzą, jest dużo. Nie poznałem żadnego, więc to może być błąd poznawczy.

Świadomość tego rośnie wraz z upływem lat, choć mógłbym napisać, że przychodzi z wiekiem, czasami wiekiem od trumny :)

Jest to istotny krok pod kątem planowania kariery i odpowiedzenia sobie na pytanie, czemu czuje demotywację, frustrację?

Jeśli sam sobie z tym nie potrafisz poradzić, to mogą w tym pomóc na szczęście specjaliści, z których pomocy warto korzystać. Mamy 21 wiek, chodzenie na terapię świadczy w dużej mierze bardziej o samoświadomości swoich braków, niż o ukrytej chorobie psychicznej. Nie jest to równoznaczne z żadną psychozą.

Pozwól, że wrócę do mojego przykładu, by pokazać Ci różne etapy.

Świat idealny

Na początku kariery wszystko mi pasowało w firmie. Zaczynając pracę, dostałem różowe okulary, które początkowo mi nie pasowały, ale chciałem, by pasowały.

Chciałem się wpasować, dostosować. Chciałem być wartościowym pracownikiem. Częścią czegoś większego.

Cele firmy były moimi celami. Sukcesy firmy były moimi sukcesami. Porażki były już tylko moje.

Kiedyś na spotkaniu firmowym, gdy szef powiedział, że za kryzys odpowiadają przede wszystkim developerzy, to podkuliłem ogon i wziąłem to na klatę. To ja nie dbałem o relację z klientami.

Robiłem nadgodziny, pracowałem w weekendy. Organizowałem weekendy. I co dziwne z perspektywy czasu, to byłem wysoce zmotywowany oraz nie męczyło mnie to. Moje źródło dopaminy, serotoniny i endorfin było niewyczerpane.

Wstając rano po 3 tygodniowej tyradzie zwanej przez Pawła Nowaka przygotowaniami do Wud Silesia 2014, czułem satysfakcję.

Byłem idealistą.

Idealista

To osoba, która idealizuje obraz miejsce, w którym pracuje. Pracuje w głównej mierze dla idei.

Zgadza się na dużo ustępstw i wystarczają mu szczątkowe, często nieracjonalne wytłumaczenia. Robi to do tego stopnia, że często racjonalizuje sobie podejmowanie decyzji.

Przełożony docenił kogoś innego, nie ma problemu. Pewnie zasłużył.

Docenił go za moją pracę. Pewnie jest coś, czego nie dostrzegam.

Zostałem zrugany, pomimo, że coś wykonuję. Pewnie nie robię tego wystarczająco dobrze.

Widzisz wzór?

Idealista identyfikuje się z celami firmy. Można powiedzieć, że cele firmy są jego celami.

Idealizuje firmę, w której pracuje, pomimo, że ta wymaga od niego znacznie więcej, niż powinna. Ba, on z chęcią daje z siebie znacznie więcej, niż musi.

Oddaje więcej energii, niż jest to wymagane do wykonania zadania, ba, nawet angażuje się w rzeczy, w które nie musi. Ale chce, bardzo chce – bo widzi w tym szansę, by przynieść chwałę firmie. Nadkompensuje czyjąś niekompetencję.

Ale wydawana energia ma swoje granice.

I wtedy przychodzi kryzys

U mnie etap trwał chyba z 5 lat, ale w końcu pojawiła się pierwsza rysa na ideale. Druga, trzecia i przegięcie. W 2016 roku trafiłem do projektu, gdzie po kryzysie egzystencjalnym w firmie, gdzie czułem, że się nie rozwijam, został mi zaproponowany rozwojowy projekt. Obrazowanie medyczne, machine learning. Nie znam się, ale się nauczę.

Rekrutowałem do tego projektu ludzi, wierzyłem w ideę zacną. Podczas gdy tak naprawdę trafiłem w miejsce, gdzie karty były już rozdane (te rzeczy, które miałem robić, dostali studenci, doktoranci), a ja sam dostałem ochłapy, które spadały ze stołu pańskiego.

Ochłapy, które trwale rozbiły moje różowe okulary. Metaforycznie rzecz jasna, bo nadal noszę okulary (wada wzroku) i nie były nigdy różowe.

Z tego miejsca mogłem pójść w jednym z kilku kierunków:

  • Upragmatycznienia podejścia,
  • Oportunizmu,

Przyjrzyjmy się obu w odwrotnej kolejności.

Poszukiwanie drogi z korzyścią dla Siebie

Znając firmę, mogłem bez żadnego problemu wykorzystać zdobytą wiedzę by:

  • Maksymalizować swoje korzyści — dla przykładu znając dziury w systemach, mogłem wykorzystać to, by oszczędzać czas, nie pracować za dużo.
  • Próbować obalić system i zbudować lepszy,
  • Wykorzystywać ludzi do ataku na firmę.

Te dwa ostatnie, to nic innego, jak bycie motywowanym przez zmianę - rola disruptora opisana w tym artykule.

Pierwsze to czysty oportunizm, który można porównać do części modelu Marczewskiego opisanego w tym artykule.

Oportunista jest osobą, która będzie starała się minimalizować ilość energii zainwestowanej w zadanie – o ile w ogóle przystąpi do jego realizacji. Po pierwsze, musi widzieć z tego korzyści dla siebie, a po drugie, zawsze będzie starał się znaleźć osobę bardziej „kompetentną” do tego zadania. Słowo klucz to “maksymalizacja korzyści dla siebie”. Kosztem innych, kosztem takiego słowa jak “etyka”. Jego zadaniem jest poszerzenie możliwości dla siebie.

Jest to spore wyolbrzymienie, ale pokazuje, gdzie leży interes tej osoby i że funkcja szczęścia nie musi być wcale związana z celami firmy.

To w interesie osób w firmie jest, by była, bo konsekwencje mogą być opłakane dla firmy.

Jeśli są to super, Jeśli nie to oportunista gra w swoją grę i będzie wygrywał.

Mnie (na szczęście dla firmy) rola disruptora, atakującego firmie nigdy nie leżała. Nie nienawidziłem jej na tyle, by nawet rozważać potrzebę ataku na osoby lub system.

Jestem raczej healerem, wolę naprawiać ;)

Tak samo oportunizm nie jest mi bliski. Przez chwilę widziałem się w tej roli, ale z jakiegoś powodu moja etyka mi nie pozwalała.

To, co mi się udało, to przejście na inną stronę mocy.

Jak zostałem pragmatykiem

Idealizm nie umarł we mnie na długo, ale osłabł na tyle, by uświadomić sobie, że moja funkcja szczęścia może leżeć w innym miejscu.

Rodzina, hobby, to co robię poza firmą, daje mi szczęście.

Zachowanie Work Life Balance jest dla mnie obecnie bardzo ważne. W chwili pisania tego tekstu moja córka sama obróciła się na brzuch. Wiecie, ile to szczęścia daje? :)

I to ostatnie jest chyba kwintesencją mojego podejścia. W pracy daję z siebie wszystko, ale do czasu. Do 15. Potem jadę do domu i spełniam się w innej roli.

Gdy mój przełożony próbuje użyć tych samym sztuczek co kilka lat temu, nie zadziałają. Płaci mi w innej walucie, której wartość już dla mnie zmalała.

Twoja rola zmienną jest

To jest nie mniej istotne przesłanie. Gdy zaczynałem w lipcu 2021 roku pracę w nowej firmie, zauważyłem bardzo szybko, że pojawił się etap idealizmu.

Tak, idealizm pojawia się i będzie się pojawiał na początkowych etapach. Czasami mam wrażenie, że jest to zachowanie przystosowawcze naszego mózgu, by osłodzić nam fakt, że nie lubimy zmian, stresujemy się nimi i bronimy się przed nimi.

Przypomnij sobie pierwsze dni w nowej lub pierwszej pracy.

Przypomnij sobie pierwszy okres związku.

Świeżość powoduje napływ idealizacji ;)

Bardzo szybko wszedłem na poziom pragmatyzmu, który też pomaga mi przypomnieć sobie, co aktualnie jest dla mnie ważne. Funkcja szczęścia także leży gdzie indziej, niż w firmie.

Pomimo przychodzących kryzysów, bardzo szybko ściąga mnie do pionu :)

To też jest fenomenalne uczucie: wiedzieć, co jest Twoją funkcją szczęścia i wiedzieć, że się zmienia.

Każda rola ma swoje miejsce

Model, który wykorzystałem jest modelem autorstwa Erika Dietriecha.

Potrzebujemy i pragmatyków, i idealistów, i oportunistów, i disruptorów w białych czapkach. Tych w czarnych trzeba przechwycić, zanim dokonają trwałych szkód.

Zastanów się na chwilę, jakich ludzi potrzebował*byś jakbyś:

  • Zaczynał* startup,
  • Miał* firmę, w której większość zadań jest nudna i utrzymaniowa, zależy jej na stabilizacji
  • Miał* firmę, w której bardzo ważne jest znajdowanie i wykorzystywanie okazji na rynku

Sporo firm przechodzi z etapu Startupu, poprzez Średnią firmę, aż w stronę Korporacji. Na różnym etapie będzie potrzebowała innych osób, w różnym stosunku.

Startup charakteryzuje się dużą niestabilnością, mnogością okazji i ryzyk, które mogą się zmaterializować bardzo szybko, jeśli odpowiednio szybko na nie zareagujemy (lub nie zareagujemy).

Idealiści oraz Oportuniści w odpowiednim stosunku zwiększą nam szansę na sukces.

Ci pierwsi poświęcą dużo energii, by faktycznie nam się udało, podczas gdy oportuniści mogą nam pomóc znaleźć okazję.

Pragmatycy w startupie mogą się czuć gorzej i próbować przeforsować regulację, które są tylko dla nich korzystne i trochę wbrew kulturze i potrzebom startupu.

Natomiast w momencie, gdy gramy na stabilizację firmy, gdy jest dużo nudnych zadań, to pragmatyk odnajdzie się jak ulał.

Oportuniści, jeśli na przykład damy im gwarancję, że im większy sukces firmy, tym większa premia dla nich, będą grali w tej samej grze, co my. Może to się odbyć kosztem wyzysku idealistów, ale jeśli takie są zasady i oportunista ma możliwość minimalizacji wydatku swojej energii kosztem kogoś, kto z miłą chęcią poświęci swój prywatny cza, w imię idei, to czemu miałby tego nie zrobić?

Wiem, że to brzmi trochę cynicznie, ale jeśli do wykonania zadania potrzebna jest odpowiednia ilość energii, to zadanie można wykonać samemu lub czyimiś rękami.

W obu wypadkach ilość energii wykorzystanej będzie ta sama. Różna będzie świadomość osób wydatkujących tę energię co do swojego udziału w jej wydawaniu.